miércoles, 13 de septiembre de 2017

czeslaw milosz / un poema para final de siglo










Cuando todo estaba bien
Y el concepto de pecado había desaparecido
Y la tierra estaba lista
En paz universal
Para consumir y disfrutar
Sin dogmas y utopías,

Yo, por razones desconocidas,
Rodeado por los libros
De profetas y teólogos,
De filósofos, poetas,
Buscaba una respuesta,
Frunciendo el ceño, gesticulando,
Caminando de noche, refunfuñando al amanecer.

Lo que me oprimía en demasía
Era un poco vergonzoso.
Hablando de ello en voz alta
No mostraría ni tacto ni prudencia.
Podría incluso parecer un agravio
En contra del bienestar de la humanidad.

¡Ay de mí!, mi memoria
No quiere dejarme
Y en ella, la vida comienza
Cada una con su propio dolor,
Cada una con su propio morir,
Con su propia turbación.

¿Por qué entonces la inocencia
En playas paradisíacas,
Un cielo impoluto
Sobre la iglesia de la higiene?
¿Será porque eso
fue hace mucho?

A un hombre santo
-Así dice un cuento árabe-
Dios le dijo con maldad:
"He revelado a tu pueblo
Cuán gran pecador eres,
Ellos no te podrán alabar."
"Y yo", contestó el devoto,
"Les he descubierto a ellos
Cuán misericordioso eres,
Ellos no se preocuparán por ti."

¿A quién recurriría
Con asunto tan oscuro
De dolor y también de culpa
En la estructura del mundo,
Si ninguno aquí abajo
O allá arriba en las alturas
Puede abolir
La causa y el efecto?

No piensen, no recuerden
La muerte en la cruz,
Aunque cada día Él muera,
El único, el siempre-amado,
Aquél que sin necesidad alguna
Consintió y permitió
Existir a todo lo que es,
Incluyendo las garras de tortura.

Completamente enigmático
Enredo imposible.
Mejor dejar de hablar aquí.
Este lenguaje no es para personas.
Bendita sea la jubilación.
Vendimias y cosechas.
Aun si nadie
Tiene la serenidad garantizada.

***
Czeslaw Milosz (Šeteniai, 1911-Cracovia, 2004)
Versión de Luis Ignacio Sáinz

/

Wiersz na koniec stulecia

Kiedy już bylo dobrze
I znikło pojęcie grzechu
I ziemia byla gotowa
W powszechnym pokoju
Spożywać i weselić się
Bez wiar i utopii,

Ja, nie wiadomo czemu,
Obłożony księgami
Proroków i teologów,
Filozofów, poetów,
Szukałem odpowiedzi
Marszcząc się, wykrzywiając, budząc się w środku nocy
Wykrzykując nad ranem. 

Co mnie tak pognębiało,
Bylo zawstydzające.
Brak taktu i rozwagi
Byłby w mówieniu o tym,
A nawet jakby zamach
Na zdrowie ludzkości. 

Niestety moja pamięć
Nie chciała mnie opuścić,
A w niej żywe istoty
Każda z jej własnym bólem,
Każda z jej własną śmiercią,
Z jej własnym przerażeniem. 

I skąd by tam niewinność
Na plażach ziemskiego raju,
Niepokalane niebo
Nad kościołem higieny?
Czy dlatego, że Tamto
Było już bardzo dawno? 

Do mędrca świątobliwego
--Glosi arabska przypowieść--
Bóg rzekł nieco złośliwie:
"Gdybym ludziom wyjawił,
Jakim jesteś grzesznikiem,
Nie chwaliliby ciebie." 

"A ja, gdybym im odkrył,
Jak jesteś miłosierny
--Odparł mąż świątobliwy--
Pogardzaliby Tobą." 

Do kogo mam się zwrócić
z tą całkiem ciemną sprawą
Bólu i razem winy
W architekturze świata,
Jeżeli tutaj nisko
Ni tam w górze wysoko
Żadna moc nie obali
Przyczyny i skutku? 

Nie myśleć, nie wspominać
O śmierci na krzyżu,
chociaż co dzień umiera
Jedyny miłujący,
Który bez żadnej potrzeby
Zgodził się i zezwolił,
Żeby co jest, istniało
Razem z narzędaiem tortur. 

Całkiem enigmatycznie.
Niepojęcie zawiłe.
Lepiej mowy zaprzestać.
Ten język nie dla ludzi.
Błogosławiona radość.
Winobranie i żniwo.
Choćby nie na każdego
Przyszlo uspokojenie.

No hay comentarios.:

Publicar un comentario